Poniedziałek rano. Szybkie spojrzenie za okno, znowu plucha. Fuck, znowu będą korki! Spojrzenie na telefon – 17 maili? Czy Ci ludzie spać nie mogą, do cholery!? W drodze do kuchni sprawdzasz kalendarz w swoim smartfonie – pierwsze spotkanie o 8:00.
– Zaraz, zaraz! A czy ja nie pracuję od 9:00? No trudno, jak zacznę wcześniej, to wcześniej wyjdę… A nie! O 18:00 mam telekonferencję z jakimś menadżerem ze Stanów w sprawie uzdrawiania świata za pomocą ustalenia nowych standardów i metryk!
– Czy oni zatrudnili mnie jako osła do pracy non stop i robienia prezentacji w Power Poincie? Czytania podczas spotkań tego, co wysłałem w prezentacji?
Z tego co pamiętam ogłoszenie o pracę, to pisali o pełnej wyzwań, ciekawej pracy u lidera w branży. Chyba mieli na myśli współpracę z tym idiotą – szefem mojego działu, który wcześniej najprawdopodobniej zarządzał sterylnością powierzchni magazynowej w jednym z popularnych dyskontów spożywczych!
– A może by to tak rzucić w p…du i wyjechać w Bieszczady…? Tak, to dobry pomysł, mam tego dosyć! Odpalę startup, albo kupię food trucka i będę sprzedawał hamburgery krawaciarzom z mojego biura! Albo znajdę sobie coś innego… www.pracuj…
Opisana powyżej scenka pojawia się bardzo często w podobnej lub zbliżonej formie w domach pracowników korporacji. Dzisiejszy artykuł będzie luźnym przemyśleniem i próbą odpowiedzi na pytanie: Czy praca w korporacji jest synonimem zła tak, jak to opisuje książkowy (i Facebookowy) Mordor?
Mordor jako raj?
Z reguły jest tak, że jesteś na studiach i marzysz o dobrze płatnej, stabilnej pracy, która da Ci szacunek i poważanie wśród znajomych, możliwość rozwoju, robienia ciekawych zadań i szybkiego awansu. Szybkie służbowe samochody, gorące imprezy integracyjne i nieograniczone podróże międzynarodowe. Tylko jak się dostać do tego raju? Staż! Tak, staż to jest dobry pomysł! Trzy miesiące zasuwania za darmo, robienia wszystkiego czego nikt inny nie chce robić, a potem już z górki… Z pewnością po zakończeniu studiów przyjmą mnie, kariera potoczy się szybko i za kilka latek spełni się Twoje marzenie.
A może piekło?
Przebrnąłeś przez staż, zaprosili Cię na rozmowę. Odpowiedziałeś na te wszystkie kretyńskie pytania typu “ile okien jest w San Francisco”, i dostałeś długo wyczekiwaną informację: “Przeszedł Pan pozytywnie cały proces rekrutacji i chcemy z Panem podpisać umowę o pracę“. Adrenalina nie pozwala rozsądnie myśleć, euforia unosi Cię pod sufit, czujesz się jakby ktoś zaproponował Ci wszystkie skarby tego świata. Próbujesz się uspokoić i nie dać po sobie poznać, że masz wrażenie jakby dotknęła Cię łaska Boża.
Idziesz podpisać umowę o pracę. Pierwsza na okres próbny. Ok, przecież to standard.
– Zaraz, co to za warunki na umowie? Przecież to nie jest cyfra, którą podałem jako oczekiwane wynagrodzenie?
Grzecznie pytasz panią z HR czy przypadkiem nie wystąpiła pomyłka. Ona na to, że nie ma żadnej pomyłki i widełki płacowe dla tego stanowiska wynoszą właśnie tyle ile jest na umowie, ale zaraz po okresie próbnym możesz spodziewać się podwyżki. Ile? To zależy od wyników w pracy.
Mimo tej całej niepewności, decydujesz się podpisać dokument, bo masz w głowie te podróże, samochody bez limitu na paliwo, gorące koleżanki na szalonych imprezach integracyjnych…
Zaczynasz pracę. Pierwszego dnia zauważasz, że na wszystko trzeba poczekać. Komputer, konto email, VPN – to wszystko wymaga czasu i cierpliwości. Zupełnie jak w Urzędzie Skarbowym.
Po tygodniu już wszystko masz i możesz zacząć pracę. Okazuje się, że zadania zleca nie tylko Twój przełożony, ale również koledzy i koleżanki z zespołu. W sumie to nawet miłe, bo czujesz się ważny i potrzebny. Pracy jest coraz więcej, rzeczy dzieją się coraz szybciej.
W pewnym momencie łapiesz się na tym, że jako jeden z niewielu zostajesz po godzinach w biurze a i tak coraz więcej spraw i dokumentów leży na Twoim biurku na kupce “Do zrobienia”. Przypadkowo trafiasz na wpis dotyczący książki “Getting things done”. Postanawiasz zainstalować sobie oprogramowanie, które ma w magiczny sposób sprawić, że zrobisz wszystko na czas. Miesiąc testów, życia nadzieją. Dupa! Frustracja narasta, robota nadal nie zrobiona, a szef zaczyna się coraz częściej dopytywać o zaległe zadania. Koledzy znowu próbują coś Ci podrzucić do zrobienia, tłumacząc, że jesteś jedyną osobą potrafiącą uratować ich marny żywot. STOP! Grzecznie odmawiasz, tłumacząc się, że zajęty wieczór, że imieniny kota, że Twoja jaszczurka ma gorączkę…
Od tego momentu zauważasz, że relacje z niektórymi już nie są takie fajne i wszystko zaczyna się psuć. Zaraz za tym idzie Twoje narastające wkurzenie i brak chęci na robienie czegokolwiek. Dzień, tydzień, miesiąc… Dzieje się rzecz dziwna – mimo tego, że robisz ćwierć tego co wcześniej i przeważnie udajesz, że jesteś zajęty i ciężko pracujesz, to nic złego się nie dzieje. Zupełnie jakby im było wszystko jedno. Grunt to udawać zajętego. Mijają kolejne miesiące, Ty udajesz zajętego, czas leci, wypłata wpływa na czas. Raj na ziemii. Ale po jakimś czasie zaczynasz się zastanawiać:
– Czy przypadkiem w tym układzie to nie ja jestem przegrany? Z każdym dniem zapominam czegoś co się uczyłem i co było moją pasją. Czy gdyby mnie zwolnili, potrafiłbym nadal tyle, ile umiałem zanim tu przyszedłem ?
Z reguły to jest moment, kiedy wiele osób pracujących w korporacjach zaczyna się zastanawiać nad sensem tej pracy. W tym momencie często ludzie decydują się na otwarcie swojej firmy, porzucając regularne wynagrodzenie i stabilizację. Niektórzy do tego momentu nigdy nie dochodzą i pracują całe życie w jednej firmie, na jednym stanowisku i są szczęśliwymi pracownikami korporacji.
Na podstawie rozmów z wieloma ludźmi pracującymi w korporacji, postanowiłem spróbować odpowiedzieć na pytanie: “Czy praca w korporacji jest zła?“
Zalety pracy w korpo:
- nauka – w relatywnie krótkim czasie, można nauczyć się bardzo wielu praktycznych rzeczy,
- szkolenia – pracownicy korporacji w ramach rozwoju zawodowego mają dostęp do świetnych (i drogich) szkoleń, o których osoby pracujące na własny rachunek mogą tylko pomarzyć,
- wynagrodzenie – regularnie co miesiąc wpływa stała kwota. Co jakiś czas trafiają się premie, bony i czasem nagrody,
- zdolność kredytowa – dla banków, pracownik ze stałymi dochodami, pracujący w dużej, międzynarodowej firmie jest obarczony stosunkowo małym ryzykiem i dzięki temu banki chętnie dadzą kredyt na 40 lat na wymarzoną kawalerkę koło biura,
- poczucie bezpieczeństwa – według mnie złudne, ale ludzie są często przekonani o “stabilności” pracy w korporacji jeśli tylko będą robili to co do nich należy,
- uznanie wśród znajomych – praca w dużej, rozpoznawalnej firmie potrafi budzić uznanie u innych. Zdecydowanie większe niż zajmowanie się hodowlą chomików na własną rękę
Wady pracy w korpo:
- zaufanie wśród kolegów z zespołu – a w zasadzie jego brak. W korporacji “każde słowo, które powiesz, może zostać użyte przeciwko Tobie“. Czasem ociera się to o granice absurdu i strach odpowiedzieć na pytanie “Co słychać?”, bo nie wiadomo czy ktoś nie będzie chciał Ci wrzucić ciężkiej pracy jak odpowiesz, że wszystko w porządku 🙂
- system wynagrodzeń #1 – w korporacji za wysokość Twojego wynagrodzenia odpowiada dział HR. Osoby, które nie pracują z Tobą, nie mają kontaktu z klientami, których obsługujesz i nie znają Ciebie prawie wcale. Nic nie szkodzi. Są tabelki, widełki i co byś nie robił, to zarabiasz tyle ile mówią widełki płacowe. Jednym słowem demotywator jeśli jesteś gotów pracować bardzo ciężko za dobre wynagrodzenie.
- system wynagrodzeń #2 – z reguły podwyżka, na którą możesz liczyć po jakimś czasie pracy, jest określana jako procent Twojego obecnego wynagrodzenia. Jeśli zaczynając pracę miałeś niskie oczekiwania finansowe (albo zaczynałeś na niskim stanowisku), po kilku latach pracy nie masz szans zbliżyć się do średniej rynkowej pensji na danym stanowisku. Mówiąc w skrócie 30% podwyżki od 0, to nadal zero :). Aby wyrównać wynagrodzenie do rynkowego, najprawdopodobniej będziesz musiał zmienić firmę.
- kadra zarządzająca – dosyć często zdarza się, że kierownikiem działu zostaje ten, który bardziej odpowiada przełożonemu. Niekoniecznie jest to podyktowane umiejętnościami zarządzania zespołem, biznesem czy zasługami. Przełożony Cię lubi, albo ma w tym jakiś interes – zostaniesz promowany. Jeśli nie przypadłeś mu do gustu, co byś nie robił, nie awansujesz. Możesz to zaakceptować, albo zmienić firmę.
- rozproszona odpowiedzialność – czyli jej brak. Zdarzają się przypadki, że w bezpośredniej rozmowie umówisz się na coś ze swoim menadżerem, a potem, za jakiś czas on się z tego wycofa, twierdząc, że ktoś z góry na to nie wyraża zgody. Normalnie nazwałbyś to oszustwem. W korporacji często się to nazywa zmiennymi realiami w biznesie. 🙂
Wracając do próby odpowiedzi na pytanie czy korporacja jest zła, ciężko jest odpowiedzieć jednoznacznie. W dużej części zależy to od grupy ludzi, do których trafisz.
W korporacji z pewnością można zdobyć świetne podstawy, które mogą być fundamentem do całego przyszłego życia zawodowego. Jeśli pracujesz z ludźmi, którzy motywują Cię do rozwoju, sami się rozwijając, to jest to typowy układ win-win, gdzie wszyscy czerpią korzyści. Jeśli do tego masz przełożonego, który potrafi doceniać to co robisz i dodatkowo dawać Ci szansę do rozwoju, to korporacja może być najlepszym miejscem do pracy na świecie.
Z drugiej strony, jeśli zauważasz, że jesteś wykorzystywany, albo atmosfera w pracy jest niezdrowa, jeśli nie potrafisz zaufać swoim kolegom z zespołu, albo szefowi i czujesz, że stoisz w miejscu ze swoim rozwojem, to praca w takim miejscu nie ma sensu i zdecydowanie należy poszukać alternatywy.
Decyzję i ocenę tego czy praca w korporacji jest dobra czy zła, pozostawiam Tobie. Mam nadzieję, że ten artykuł pomoże Ci dokonać świadomej oceny tego czy dla Ciebie korporacja może być dobrym miejscem pracy.